
I started working on this post yestarday and its title is already out of date - we have proper summer in London now and I couldn't be more happy about it. I had a really lovely weekend and I'd like to share some of its bits and pieces with you as I've discovered lots of exciting new places. Let's do it the proper way and start with a breakfast - on Saturday I had it at Brockley Market, it's a weekly farmers market with everything pricey, eco and organic. But splurging on fancy bacon was really worth it - I absolutely loved almost everything I tried there. And it was quite a lot of food, as I started with a sandwich with orange-stuffed ham and followed it up with another one, this time with bacon and egg. I also had a chance to try rose-flavoured lemonade and dried pear for the first time, they were both delicious. As a dessert (can one even have a dessert right after breakfast?) I chose a gluten-free, wheat-free red velvet cupcake, but it was way too sweet for me. From what I've heard, you can also buy some really great coffee there and I saw a lot of real, crunchy bread - it's not a very common thing here in London. I'll definitely be there next week.
Tytuł, który zapisałam wczoraj, trochę się już zdążył zdezaktualizować, bo w Londynie nastało lato z prawdziwego zdarzenia - nic tylko piknikować w parkach! Miałam cudowny weekend i chcę się z Wami podzielić kolejnymi kawałkami miasta, które udało mi się w ostatnich dniach odkryć. Zaczynamy po kolei, czyli od śniadania, które w sobotni poranek zjadłam na Brockley Market, cotygodniowym farmerskim targu, na którym wystawia się wszystko co drogie, eko i organic. Warto było jednak szarpnąć się na ekskluzywny bekon i odstać swojego w kolejce, bo prawie wszystko, czego spróbowałam, było absolutnie genialne. Było tego całkiem sporo, bo od kanapki z szynką naszpikowaną pomarańczami płynnie przeszłam do kawałka kolejnej, tym razem z bekonem i jajkiem, do tego pierwszy raz w życiu spróbowałam lemoniady z róży i suszonych gruszek, a na deser wepchnęłam w siebie jeszcze bezglutenowego i bezzbożowego "red velvet" cupcake, który okazał się najsłabszym punktem programu, był potwornie słodki. Można tam też znaleźć podobno świetną kawę i co najważniejsze, prawdziwy, chrupiący chleb, który w Londynie jest rzadkością.









I spent the rest of the day wandering through Kew Gardens, beautiful royal botanical park, the biggest one I've ever visited. Apart from impressive palmhouses, I truly loved all the different kinds of fishes and sea monsters they have there - and the weirdest ones are not even on the pictures, as their aquariums were kept really dark.
Niemal całą resztę dnia spędziłam spacerując po Kew Gardens, królewskim ogrodzie botanicznym, największym jaki kiedykolwiek widziałam. Oprócz imponujących palmiarni największe wrażenie zrobiły na mnie ryby i inne dziwaczne stwory, chociaż tych najbardziej odkręconych nie dało się niestety sfotografować, bo pływały w zaciemnionym akwarium.










I've also discovered another restaurant really worth recommending - Angels and Gypsies in Camberwell. They serve Spanish tapas and even though it's not my favourite cuisine, I still really enjoyed all of the meals we had. We ordered seared rabbit fillet served in Moroccan way with cumin and chick peas, beef with apricotes and shaved Manchego cheese and another beef, this time with black bean, fried egg and horseradish - they were all delicious and more than enough for the three of us, even though the portions are quite small.
Odkryłam też kolejną naprawdę godną polecenia restaurację - Angels and Gypsies w Camberwell. Serwują hiszpańskie tapas i chociaż nie jest to moja ulubiona kuchnia, to wszystko wyjątkowo mi tam smakowało. W trzy osoby zamówiliśmy królika podanego w marokańskim stylu, z kuminem i ciecierzycą, wołowinę z brzoskwiniami i serem Manchego i jeszcze raz wołowinę, tym razem z czarną fasolą, jajkiem i chrzanem - wszystko było genialne i najedliśmy się mimo niewielkich rozmiarów porcji. Na deser dorzuciliśmy jeszcze churros z czekoladą, ale były mocno średnie - zdecydowanie nie miałam w ten weekend szczęścia do deserów.





Speaking about food, on Friday I took part in "Insects au Gratin" workshops in Wellcome Gallery. They were focused on something that I'm particularly interested in - the food futures. The author of the project, designer Susana Soares, assumes that entomophagy, which is a nice word for eating insects, might be a solution for numerous problem we're struggling with when it comes to food. They're easily accessible and also easy to farm, they don't harm the enviroment in a way in which farming cattle does and are quite efficient when it comes to nutritional values - it's much easier to get a certain amount of protein from insects than from cows, pigs or chickens.
The problem is that even though insects has been an important part of numerous world's cuisines, most of Western society still consider them disgusting. So Susana came up with the idea of using 3D printers, which seems to be very promising among different industries, to give them a more pleasent form and eliminate "the yuck factor". But even though I believe that both smuggling insects into our diet and 3D printing are great ideas, I'm just not sure if they can work together in this case, at least at the moment. According to Susana, you have to ground the insects by hand first, then put the powder into the printer, wait until it's ready (a good couple of hours, not to mention the costs), and finally cook the ready product. I feel that we could find a lot of more traditional, cheaper and definitely faster methods to do the very same thing. But I still found the workshops really fascinating, I had a chance to see the process of printing food for the first time in my life and last but not least, I could try several kinds of insects. I quite liked the ants, as they reminded me of those brown parts of popcorn, but those white bamboo worms really made me realize that I'm eating insects, which wasn't the most pleasent feeling in the world.
A skoro już jesteśmy przy jedzeniu, to jeszcze krótka relacja z warsztatów o wdzięcznej nazwie "Insects au Gratin", w których miałam okazję brać w piątek w Wellcome Gallery. Były poświęcone czemuś, co ostatnio wyjątkowo mnie interesuje, czyli przyszłości jedzenia. Autorka projektu, Susana Soares, wyszła z założenia że wszelkiego rodzaju insekty mogą być doskonałym rozwiązaniem dla problemów z jedzeniem, z jakimi boryka się świat. Są łatwo dostępne i równie łatwe w hodowli, nie tak szkodliwe dla środowiska jak na chociażby hodowla bydła i bardzo wydajne, jeżeli chodzi o składniki odżywcze, uzyskanie z nich danej ilości białka jest dużo tańsze niż w przypadku "tradycyjnego" mięsa czy drobiu.
Problem polega na tym, że mimo że robaki są od wieków jedzone w wielu częściach świata, większość zachodniego społeczeństwa uważa je za mocno obrzydliwe. Susana wyszła z propozycją, żeby użyć drukarek 3D, z którymi wiąże się bardzo duże nadzieje w przeróżnych dziedzinach, do nadania im bardziej przystępnej formy. Jednak mimo że i przemycenie insektów do naszego menu, i drukarki 3D jako takie mają według mnie duży potencjał, to w tym momencie nie widzę sensu łączenia tych dwóch kwestii. Według pomysłu Susany robaki trzeba najpierw ręcznie rozgnieść na proszek, wsypać do drukarki i zaczekać, aż proces drukowania dobiegnie końca (to dobre kilka godzin, już pomijając kwestię kosztów), a na końcu gotowy produkt ugotować. Mam wrażenie, że jest mnóstwo tradycyjnych, mniej skomplikowanych rozwiązań, które lepiej sprawdziłyby się w tej roli. Mimo tego warsztaty były niesamowicie ciekawe, miałam okazję pierwszy raz zobaczyć drukowanie jedzenia w akcji, no i spróbowałam przy okazji kilku insektów - mrówki są dość neutralne i smakują jak brązowe cząstki popcornu, za to białe robaki ze zdjęcia miały dość wyrazisty smak i naprawdę czułam że jem robale - jak możecie się domyślić nie jest to najprzyjemniejsze uczucie na świecie.





Coz za zdjecia! Ok Pierwszy rzut oka na zdjecia, zachwyt i zabieram sie za czytanie :) Potem dalsza doglebna analiza zdjec ;)
ReplyDeleteShadow Of Style
Eko-wypaśny targ wygląda bardzo zacnie, ale w kwestii robaków to podziwam --- ja bym się nie odważyła spróbować...
ReplyDeleteKiedy byłam w Gdyni na ulicy Starowiejskiej razem z siostrą trafiłyśmy na Lavenda Cafe. Skusiłyśmy się, bo lubimy poznawać nowe smaki. Ja piłam właśnie lemoniadę różaną, a moja siostra lawendową. Klimatyczna miejscówka godna polecenia! Gdyby ktoś wiedział, gdzie takową można wypić w Krakowie, będę wdzięczna! Pozdrawiam Joanno :)
ReplyDeleteojejku, troche jak "nieustraszeni"! :D skoro zjadlas robaki to 2 "sportowe" kategorie nie bylyby dla Ciebie pewnie żadnym problemem :D pozdrawiam!
ReplyDeleteO przyszłości jedzenia miałam kilka razy na zajęciach i pamiętam prezentację jednej z dziewczyn na temat przyszłości robaków w naszej diecie. Szczerze w to wierzę, nie obrzydza mnie ani trochę i myślę, że to tylko kwestia oswojenia z nimi ludzi. Na razie naukowcy zastanawiają się nad formą ich podania, ale to co było zawarte w tamtej prezentacji zawierało wiele dobrych pomysłów.
ReplyDeleteNie wiem czy wiesz, ale w Warszawie jest restauracja specjalizująca się w serwowaniu robaków, nazywa się Co To To Je i mam nadzieję, że za szybko nie padnie.
robisz świetne zdjęcia, naprawdę! Czasem wchodzę tu tylko po to żeby je sobie pooglądać :P
ReplyDeleteidę tam. teraz.
ReplyDeleteMega zdjęcia
ReplyDeleteMega zdjęcia !
ReplyDeleteO tak, o tych robakach czytałam ostatnio jakiś artykuł gdzieś, ale tez nie mogę się jakoś do nich przekonać. Świetny post :) Pozdrawiam.
ReplyDeleteJak to: drukowane robaki? O co tu chodzi? :)
ReplyDeleteMarta
Przepiękny ogród, mam nadzieję też go zobaczyć. Ciekawa ta propozycja z drukarką jako narzędzia do przetwarzania robali, ale zgadzam się że w zwykłej kuchni dałoby się to zrobić skuteczniej. Co nie znaczy, że chciałabym robale wprowadzić na stałe do menu;)
ReplyDeleteo kurcze, wiedziałam o drukarce 3D - ale że można za jej pomocą drukować jedzenie!? genialne! ;D
ReplyDeleteBoże, jak wspaniale <3 ja pierwszy raz w Londynie będę w sierpniu, ale już nie mogę się doczekać :)
ReplyDeleteSuper zdjęcia i ciekawy tekst - jak zwykle u Ciebie. Zawsze się cieszę na nowy post tutaj! Pozdrawiam z Bretanii :)
ReplyDeleteKasia
Do tej pory nie moge sie nadziwic jak przewartosciowal sie swiat. Normalne jedzenie ma etykietki 'bio, 'organic', 'artisan', 'healthy', otylosc nazywana jest 'healthy size/sexy curves' i mozna by tak wymieniac i wymieniac....
ReplyDeleteNie moge sie nadziwic jak przwartosciowalismy sobie swiat. Normalne jedzenie ma etykieki 'bio, organic, artisan, healthy', otylosc to 'healthy size/ sexy curves' itp, itd.
ReplyDeleteW kwestii jedzenia robali - chyba nie umiałabym się przełamać.
ReplyDeletePozdrawiam!
oglądałam kiedyś program, gdzie przygotowywano pizze z ziołami i suszonymi świerszczami - wyglądało smakowicie! wydaje mi się, że taki sposób podania jest lepszy niż drukarka 3D :)
ReplyDeletepozdrawiam Barbara
Też oglądałam ten program, taka pizza nie wyglądała źle ;) Zresztą uważam, że wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Wszelkie morskie stwory, które tak pałaszujemy ze smakiem, też czasami wyglądają... specyficznie ;) Mam nadzieję, że zaczniemy wkrótce jakoś wprowadzać te wszystkie "robale" do naszej europejskiej kuchni, w końcu to naprawdę duża dawka białka i witamin ;)
DeleteA co do targu, zdjęcia wyszły obłędnie :)
Musze sie tam wybra kiedys! Piekne zdjecia. Powiedz mi Joanno, podoba Ci sie zycie i studiowanie w Londynie? Ja wlasnie skonczylam rok na King's i nie za bardzo sie przekonalam to tego miasta i mentalnosci studiowania...Pozdrawiam z drugiej strony Channel Tunnel ;)
ReplyDeleteJa ostatnio czytałam artykuł, że niedługo zaczniemy jeść meduzy - było to związane ze zmniejszającą się populacją ryb i innych owoców morza. Fakt, że w niektórych kulturach jedzenie robaków nie jest czymś nadzwyczajnym daje im raczej pierwszeństwo. ;-)
ReplyDeleteSuper ! :)
ReplyDeleteWow! These are so beautiful pictures and the articles as well! London is such a wonderful place :)
ReplyDeleteWarsztaty ciekawe, ale chyba nigdy w zyciu nie wzięłabym robaka do ust ;/
ReplyDeleteciekawy ten Londyn wiosną ;)
ReplyDeleteostatnio sporo Twoich postów dotyczy jedzenia..nie obraz się,ale wolałam,gdy pisałas o ubraniach
ReplyDeletea ja wierzę, że w przyszłości mięso będzie produkowane z komórek macierzystych (gotowa karkówka, wątróbka, flaczki ;)), choć najprostszym rozwiązaniem na pewno byłoby zrezygnowanie z jego jedzenia (mocne ograniczenie). ludzkość jednak chyba nigdy nie postąpiła racjonalnie, więc nie ma się co łudzić.
ReplyDeleteCóż to za 'paluszki' na talerzy poniżej angielskiego śniadania? :)
ReplyDeleteJejku te kanapki wygladaja atak aperycznie ze malo nie osliniłam monitora. Pewnie smakowały jeszcze lepiej ;))
ReplyDeleteMega klimatyczny ten targ. Zawsze sie zastanawiam czy w mokm miescie ktore tak "znam" jest takie moiejsce tylko, ze o nim nie wiem bo wydaje mi sie, ze wiem o nim wszystko i nie mam w sobie takiego turystycznego drygu jaki ma sie w innych od swojego miejsca zamieszkania :))
Co do jedzenia robakow. Jezu no nie umem sie przekonac. Byc moze jakbym nie wiedziala smakowaloby mi i uznalabym ze jest to moja ulubiona potrawa ale sama mysl o tym, ze byl to robal mnie po prostu obrzydza. Z tego samego powodu np. nie jem duzych krewetek bo kiedys w trakcie ich jedzenie ktos mi powiedzial "o zobacz a tutaj maja oczka" ;))
Na koniec jeszcze musze dodac, ze kocham Twoje foty. Masz niesamowite oko do dobrych reportazowych kadrow :) Takich jakie widz chce ogladac chca zobaczyc jak wyglada naprawde jakies miejsce :)
ale fajne;)
ReplyDeleteW Krakowie można wypić lemoniadę lawendową i różaną w Zazi Bistro na Kazimierzu.
ReplyDeleteO, super! Dzięki :)
DeleteAle dużo o jedzeniu :D Ciekawa jestem jak smakuje lemoniada z róży, nigdy nie miałam okazji spróbować ;) O pomyśle z jedzeniem robaków już słyszałam i w ogóle nie jestem do niego przekonana...
ReplyDeleteKocham Twojego bloga! Nie ogranicza się tylko do spraw związanych "z Twoją szafą", ale też do podróży, subiektywnych opinii na różne, bardzo ciekawe tematy! Cieszę się, że jest tutaj naprawdę co czytać i zawsze wraca się z miłą chęcią:)) Mam nadzieję, że studia i praca Ci służą, a Londyn jest wspaniałym miejscem na ziemi! Pozdrawiam, clodijen. blogspot. com :))
ReplyDeleteprzepiekne zdjecia!!!
ReplyDeleteswietne zdjecia, Londyn jest magiczny.
ReplyDeleteeffiesdress.blogspot.com
Myślałam, że lemoniada może być tylko z cytryny :) piękna sukienka :)
ReplyDelete